Because it makes me happy

"Jestem artystką. Wstyd mi to przyznać, bolesny to kaminaut."

Tekst Natalii Fiedorczuk

Bycie artystą, a zwłaszcza artystką ma prasę fatalną. Nierób, a wręcz nieróbka. Skamlająca o Nasz Hajs Z Podatków tudzież inny Hajs Który Się Nie Należy. Roszczeniowa, leniwa. Beztalencie w oczach każdego, któremu moje wytwory nie podobają się, nie cenią ich, lub też w oczach którego jakakolwiek twórczość jest niepotrzebną fanaberią i zbytkiem.

Nie jest to zawód pierwszej potrzeby. Nie jest zawód potrzeby drugiej, a nawet piętnastej. Artysta żyjący ze sztuki w hierarchii społecznej plasuje się gdzieś pomiędzy pomywaczem a sprzątaczką, chyba że jest Pendereckim, Bałką w drogim szaliku, czy Romanem Polańskim. Jednak mówimy tu o artystycznej klasie średniej, ludziach, którzy chcą się rozwinąć i robić rzeczy dobre i którym, od czasu do czasu, dobre się zdarza. Nikt nie wkracza w dziedzinę od razu z dokonaniami Romka czy Mirka, tak samo, jak nie każdy na dzień dobry dostaje świetnie opłacane stanowisko w zarządzie.

Czy jesteśmy krajem, który sprzyja twórcom? Badacze zajmujący się zagadnieniem tak zwanego spoleczeństwa kreatogennego, tj. sprzyjającego twórcom i twórczości na podstawie – uwaga – badań empirycznych (tak, są tacy: Csiksentmihalyi, Simonton czy Arieti – jedni z najbardziej uznanych w środowisku) wyłaniają kilka zasadniczych cech. Przede wszystkim: potrzebny jest dobrobyt. Hajs. Najedzenie. Wysoki PKB. Zaraz później wolność osobista, czyli nieskrępowanie systemowymi ograniczeniami poglądów. Najbardziej kreatywne bywają okresy rozluźnienia rygorów i dyktatur, liberalizacja obyczajów. Jeden z badaczy skorelował innowacyjność utworów poetyckich z proporcją dzieci ślubnych i nieślubnych w danym okresie historycznym. Dobrym przykładem jest końcówka lat sześćdziesiątych w Ameryce i Europie Zachodniej: dobrze odżywione dzieci zapracowanych baby-boomers stworzyły od podstaw całkiem zróżnicowaną kontrkulturę, wysadzając radośnie w powietrze kilka zastanych paradygmatów. Wszystko w oparach radosnego, nieślubnego seksu. Kolejny wyznacznik kreatogenności to kulturowa różnorodność. Nie trzeba chyba tego tłumaczyć: nowe idzie od morza, Nowy Jork i inne metropolie, gdzie co drugi zagadnięty na ulicy okazuje się być reżyserem, kompozytorem, czy twórcą instalacji multimedialnych. Wszelkie miejsca, gdzie inne przestaje być Innym, a kwestia czyjegoś pochodzenia budzi co najwyżej uprzejme zaciekawienie.

W końcu ostatni, chyba najistotniejszy dla tego wywodu warunek kreatogenności:
twórczość kwitnie jak oszalała w miejscach, gdzie jest ceniona. W których aktywność intelektualna i artystyczna jest uważana za coś potrzebnego i godnego szacunku.

Teraz cytat:

"Zresztą jeśli o mnie idzie, to Malanowska może śmiało "pierdolić pisanie", szkody ze złamania pióra przez Malanowską raczej niewielkie będą, nie widzę w tej chwili możliwości, aby naród popadł w zbiorową żałobę, jeśli Malanowska swoje groźby w życie wprowadzi, mogę nawet powiedzieć, że owo "pierdolenie pisania" to jest najlepsze, co Malanowska dla literatury może uczynić."

[Krzysztof Varga, ,Ja_pisze_tylko_dla_hajsu__czyli_Malanowska_obrazona ]

oraz cytat numer dwa:

"Brak aspiracji kulturowych, a jedynie aspiracje rozrywkowe na najniższym poziomie. W Europie czytelnictwo rośnie wraz z bogaceniem się społeczeństwa. U nas społeczeństwo w ciągu ostatnich 20 lat się bogaciło. Ale im bardziej się bogaciło, tym bardziej spadało czytelnictwo. To pokazuje, że nasze aspiracje są zupełnie inne niż u reszty Europejczyków."

[Krzysztof Varga, Polska-kultura-disco-polo-stoi ]

Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy wynurzenia Krzysztofa Vargi biorą się z desperacji, głębokiego cynizmu, zawodowej konkurencji czy prymitywnej potrzeby kopania lężącej. Jednak głos, (jakkolwiek skrzekliwy, złośliwy i pełen pretensji) jednego z bardziej widocznych w publicznej świadomości literatów, daje obiektywny ogląd na to, jak ten ostatni z wymienionych przeze mnie warunków sprzyjających twórczości w społeczeństwie, ma się w naszym kraju. Zły to ptak, co własne gniazdo kala, panie Krzysztofie. Dodam, że jechanie po swoich potencjalnych odbiorcach również jest strategią dość zawodną – w jaki sposób te "nieczytające masy" mają szanować twórczość Vargi, skoro nie szanuje ich sam Varga? Tak samo, jak oczekuję, że odbiorcy koncertu nie rzucą we mnie butelką, tak sama nie gram do nich odwrócona dupą, pijana, przeklinając i złorzecząc.

Te pozostałe, wspomniane przeze mnie wyżej, cechy społeczeństwa kreatogennego, również odstają od zastanych w naszym kraju warunków. Liberalizacja obyczajów? Owszem, dziecko nieślubne posiadam i jeszcze nikt nie nasmarował mi na plecach brunatnej litery "K" jak "konkubina". Jeszcze. Bo z galopującą mizoginią w dyskursie publicznym mam do czynienia niemal na codzień. I tak, galopująca mizoginia jest cechą spoleczeństwa konserwatywnego, hierarchicznego i zachowawczego. "Case Malanowskiej" również jest, w moim widzeniu podmalowany stereotypem, że "z baby to żaden artysta". Do garów, a nie się o pieniądze kłócić. Mąż pracę ma? Ma. Czego jęczysz, lepiej posprzątaj w kuchni.Kultura różnorodności? Chyba tylko w Warszawie. W wybranych dzielnicach. Tych z ambasadami. Zaś dobrobyt, haha. Ha. Każdy ma inne pojęcie o dobrobycie, jednak trudno stwierdzić, że jesteśmy w jakimkolwiek peletonie: światowym, europejskim, czy nawet wschodnioeuropejskim. Jest średnio z prognozą na słabo.

Czy twórczość jest nam w ogóle potrzebna? Tak, jest potrzebna. Według Mariana Golki, autora "Socjologii sztuki" pełni dwie zasadnicze funkcje. Sztuka wpływa na to, jakie wartości są istotne dla społeczeństwa. Wpływa również na modelowanie więzi społecznych: jest najwyższą formą komunikacji. Stanowi drogę na skróty do drugiego człowieka. Może uszczęśliwiać, budzić też inne emocje, terapeutyzować, uczyć, wpływać na pierwiastek duchowy. Nie robi tego jednak przy pomocy prostego, ekonomicznego rachunku. Trudno zastosować analizę SWOT w stosunku do twórczości artystycznej. Warta jest tyle, ile ktoś jest w stanie za nią zapłacić.

Sztuka nie opłaca się prawie wcale. Życie ze sztuki to sport ekstremalny dla frajerów i masochistów. Dlaczego więc to robię? Dlaczego plamię nazwisko tym sparszywiałym epitetem artystki?

Ponieważ wymyślanie muzyki mnie uszczęśliwia.

Na godzinę realnej, kreatywnej pracy u podstaw przypada siedem godzin żmudnych, niewdzięcznych i napawających rozpaczą prac przygotowawczych. Negocjowanie kontraktów, użerka z nabywcami, strojenie gitary, naprawianie komputera, wrzucanie postów na fejsbuka, dbanie o kontakty zawodowe, ćwiczenia i inne frustracje. Dochodzi do tego poziom zaabsorbowania: artyści to egole skupieni na swoim procesie. Nie umiem "wyjść z pracy", kiedy zajmuję się czymś fascynującym. Cierpi na tym rodzina: jestem niedbałą matką, niecierpliwą partnerką i fatalną gospodynią. Mam, rzecz jasna, sama z siebie charakter dość parszywy. Uprawianie twórczości zaś dodatkowo ów charakter spacza i deformuje.

Także tak. Totalnie się to nie opłaca. Paranoją jest dla mnie jednak to, że nie można tego powiedzieć na głos. Smutne jest życie w świecie, gdzie stwierdzenie "nie mam kasy" stanowi o porażce życiowej i artystycznej. Podobnie smutne jest życie w środowisku, gdzie "opłacanie się" stanowi jedyne kryterium wartości lub jej braku. Smutne jest to, że coś, co kochamy nie może być równocześnie wspaniałe i przerażające. Myślę, że Kaja Malanowska dobrze rozumie ten paradoks i dlatego napisze niejedną jeszcze książkę.

I ja też robię to, i robić będę, za hajs, czy bez hajsu. Bo to mnie uszczęśliwia.

Natalia Fiedorczuk

PS: Cover photo wpisu to obraz Pawła Susida, za: http://obrazkontrolny.blogspot.com/2010/05/czasem-az-boje-sie-koledzy-ze-na-obrazy.html