W te wakacje poleciałem na 5 tygodni do Chicago, żeby uczyć się improwizacji teatralnej. Jak każdy szanujący się neurotyk pisałem tam sobie różne rzeczy w dzienniku. Jedną z jego kartek bez żadnych zmian przeniosłem tutaj.
24-VII-2017. Poniedziałek. A więc jestem w Ameryce. W takiej chwili jak ta czuję to całym sobą. Siedzę sam, w swoim tempie. Z piętra supermarketu WholeFoods patrzę na zwykłe święto konsumpcji, które toczy się na dole. Obok mnie, odwrócony plecami, stoi czarnoskóry bezdomny – modli się, jest w letargu albo coś jeszcze innego. Zjadłem dwa kawałki pizzy. Na dole mnóstwo jedzenia, kolorów, napisów, logotypów, wszystko soczyste i przyjazne. Ludzie są zmęczeni, ale uśmiechają się. Poklepują po plecach. Zmęczenie widać w ich ciałach, są po całym dniu pracy. Lekko obwisłe barki, lekko chwiejny, lekko spowolniony chód. Czasem skupienie na twarzy, przy wybieraniu produktu. Produkt – to oczywiście bardzo amerykańskie słowo. Czasem boję się tego żebraka, który tu obok mnie stoi, jego nieprzewidywalności. Ale nikt nie zwraca na niego uwagi. Woda jest tu darmowa. W restauracjach też, to wygodne i miłe. Ameryka. Zapach jedzenia. Dziś pierwszy dzień Levelu 3 – scen dwójkowych. Jestem rozczarowany prowadzącą, nie czuję w niej skupienia i autorytetu. Cóż. Każde doświadczenie czegoś uczy. Może jutro będzie lepsza, może też musi się rozruszać. Oczywiście ja mam prawo czuć się rozczarowany. Tym bardziej doceniam teraz Ryana [poprzedniego nauczyciela] i jego ciężar. Z dobrych rzeczy – granie blisko siebie jest ekstra, zawsze to wiedziałem. Lubię tak grać. Zagrałem bardzo dobrą scenę z Odiem, lekką, słodką i delikatną, wszystkim się podobała. To dobre doświadczenie i dobra lekcja – zawsze mogę chwycić się siebie, prawdy, i wtedy zawsze będzie dobrze. Bo jestem ciekawy, słodki, romantyczny, bystry, miły – to wszystko we mnie jest. Więc granie tym, sobą, musi być dobre dla widowni. Cieszę się tą myślą i spokojem, który czuję. Cieszę się, że zostałem po zajęciach w okolicy teatru iO, że poszedłem za intuicją, by tu zostać. To nowe, dobre doświadczenie. Jestem otwarciem. Jestem zmianą i pragnieniem zmiany. Jestem w Ameryce. Jestem spełnianiem swoich marzeń. Uwielbiam to czuć, tak jak teraz. Z głośnika dobiega muzyka country. Wieczorami oglądam Breaking Bad, po raz pierwszy, żeby słuchać jak najwięcej dialogów, żeby nasiąkać Ameryką, żeby jak najwięcej doświadczyć i wziąć z zajęć. Kiedy skończy się jutrzejszy dzień, minie połowa kursu. Jestem tu już ponad dwa tygodnie. Czas mija szybko. Cieszy mnie mój spokój. Czuję, że robię to co chcę, to co powinienem. To, co jest dobre dla mnie. Wspaniałe są te subtelne chwile, które wystarczy złapać – tak jak dziś, z tym że nie pojechałem do domu, na Argyle. Albo kiedy dziś wyszedłem do sceny szybko i odważnie, wiedząc że zagram z Odiem, zawodowym aktorem. Follow the fear, follow the fun. Follow your guts. Kilka razy czułem po fakcie, że powinienem był pójść za pierwszym pomysłem jaki pojawiał mi się w głowie tuż przed wyjściem do sceny – jak z Ramoną i wózkiem inwalidzkim. Ale to tylko lekcje, z których mogę czerpać. Żeby uczyć się, wyrabiać ten mięsień. Żeby totalnie sobie ufać, robić natychmiast to, co mówi instynkt. To wspaniałe, że jestem na tej drodze. Bo ten mięsień jest niesamowicie w ciele schowany, i to jest cudowne, że mogę go namierzać, wydobywać, ćwiczyć. Rozciągać go, upajać się nim. Czuć, jak rośnie. Jak pozwala mi na nowe życie. Na nowe granice. To jest jak ewangelia – idźcie i bądźcie odważni. Pode mną królestwo jedzenia i życzliwości, wyspa szczęśliwa, ciągłe nabieranie potraw do pudełek. Wiem, że to wyspa, że dookoła są konflikty, bieda i niesprawiedliwość. Ale cieszę się. Jestem tu dla siebie. Uśmiecham się. Tak, może przepiszę tę kartkę na laptopie i umieszczę to w internecie. Taki zapis chwili bez żadnych upiększeń, tylko dla siebie – a więc prawda. Kocham Cię, Maciuś. Kocham Cię. M.