Jak zdyskredytować rozmówcę? Poradnik.

Kiedy sprytnie uruchomimy w przeciwniku głęboko ukryty lęk, idące za nim poczucie winy dokończy dzieła zniszczenia.

Przez długi czas żyłem w przekonaniu, że kiedy dwie osoby mają na dany temat różne zdania – dyskutują.  A dyskusja polega na wymianie argumentów. I to wymianie życzliwej, a więc takiej, w której dbam o to, aby adwersarz zrozumiał mój argument, nawet jeśli się z nim nie zgodzi. Po takiej wymianie zdań, oboje rozchodzimy się w zgodzie, wzbogaceni o nową perspektywę, zaintrygowani świeżymi myślami, pokrzepieni harmonią dialogu. Warto rozmawiać! 

 

Oczywiście – to wszystko bzdura. Wystarczy wyjść na ulicę, przejechać się autobusem, posiedzieć w pracy, a przede wszystkim – wesoło posurfować po internecie, żeby przekonać się, iż niemal każda ludzka interakcja to podszyta lękiem próba zniszczenia drugiej osoby i udowodnienia jej, że jest się od niej w jakiś sposób lepszym. Tutaj argumenty – takie prawdziwe – nie mają żadnego sensu. Cała sztuka polega właśnie na tym, żeby wykluczyć je z gry – czyli zabrać przeciwnikowi możliwość obrony. Kiedy sprytnie uruchomimy w rozmówcy głęboko ukryty lęk, idące za nim poczucie winy dokończy dzieła zniszczenia. To wcale nie jest trudne: często wystarczy jedno krótkie zdanko, pozornie niewinny komentarz… Jak to robić skutecznie i w rękawiczkach? Zapraszamy do lifestylowego przewodnika po dyskredytowaniu ludzi!

         

Młoda matka – tu zadanie jest proste. Młoda matka żyje z reguły w silnym poczuciu winy, że nie jest matką idealną, znaną z reklam, seriali i blogów parentingowych. Zabiegana, niewyspana i udręczona lękiem, staje się łatwym celem ataku. Nasza propozycja: „Chyba nie zależy ci na zdrowiu własnego dziecka!”

Młody ojciec – on z kolei, zachwiany przez kryzys męskości, boi się, że nie będzie dla dziecka autorytetem i powieli złe wzorce, przekazane mu przez własnego ojca. Dlatego w odpowiednim momencie zapytajmy go z niepokojem: „Czyli robisz małemu dokładnie to, co twój ojciec robił tobie?”

Dziennikarz – podręczną i niezwykle skuteczną bronią jest zarzut powierzchowności. „Tekst jest bardzo powierzchowny”. No i co ma biedak odpowiedzieć? Wiadomo, że jest powierzchowny! Skoro nie jest 1024-tomową Encyklopedią Wiedzy Całej Ludzkości to jest powierzchowny – pozostaje zwiesić głowę i pogrążyć się w poczuciu winy i porażki. Z tej samej kategorii: „I to ma być współczesne dziennikarstwo???”

Krytyk (muzyczny, filmowy, literacki) – ten żyje w strachu, że ktoś zorientuje się, iż wcale nie wie ABSOLUTNIE WSZYSTKIEGO o temacie, którym się zajmuje. Dlatego wytknięcie mu choćby literówki rozbija wątłą tamę na potężnej rzece lęku – i ta natychmiast zalewa psychikę krytyka. Można też załatwić go bardziej enigmatycznie: zacytować akapit z jego tekstu z komentarzem „Ten fragment mówi sam za siebie”. Kompletnie nie wiadomo o co chodzi, ale na pewno o coś potwornego. No i jeszcze: "ciekawa próba". Pozornie mówimy komplement, a tak naprawdę – z wysoka, dostojnie niszczymy.

Kreatywny z agencji reklamowej – oczywisty sposób dyskredytacji jego pomysłów – „To jest niezgodne z briefem!” – zostawmy amatorom. Przecież z czymś takim można dyskutować, a w końcu nie o to chodzi. Zawodowiec, który wie, jak straszliwie jego rozmówca łaknie oryginalności, powie: „Wiesz, to byłoby nawet niezłe, ale widziałem już to w jednej kampanii – w zeszłym roku.” I gotowe: przeciwnik od razu zacznie myśleć o zmarnowanym życiu, o tym, że to miała być chwila, a zrobiło się 5 lat, że nie wiadomo co dalej, ale na pewno nic dobrego – itd, itp.  

Polityk – przeczekajmy cierpliwie wszystko co powie, po czym zaripostujmy: „Przecież to, co pan mówi, to demagogia!” Jeśli będzie próbował się bronić (raczej nie będzie, bo niby jak), uznajmy tę próbę za demagogię czystej wody.

Partner/ka – „Wiesz, nie czuję z twojej strony, żebyś się starał/a dla związku tak bardzo jak ja.”

Pisarz – człowiek, który przez kilka lat życia zbierał się do rywalizacji z Kafką i Dostojewskim, kasował całe rozdziały, kolejny raz zaczynał od początku, pokazywał malutkie fragmenty znajomym i nie widział w ich oczach zachwytu, wiele miesięcy szukał wydawcy, chciał odpocząć przy Prouście i znowu wpadł w depresję, bo można TAK pisać – taki człowiek jest naprawdę łatwym celem dla dyskusyjnych snajperów. Wystarczy na przykład: „X sprawnie operuje językiem, szkoda, że pisze o niczym.” Możemy też podkręcić śrubę: „X nie potrafi pisać” – biedak uwierzy i w to po czym roztrzaska laptopa o ścianę. No bo co ma zrobić: udowadniać, że umie pisać?  

Komentujący internauta – każdy w internecie boi się, że nie nadąża. Dlatego ciężko obronić się przed czymś takim: „O, widać, że kolega nowy w internetach :P” A gdyby pozostały wątpliwości – przetnijmy je: "Chuja się tam znasz!"

Rowerzysta – tu trzeba czasem włożyć trochę wysiłku. Jeśli rowerzysta korzysta ze ścieżki rowerowej, należy cierpliwie wyczekać na moment, kiedy ścieżka się urwie. Żeby dostać się do kolejnej ścieżki, delikwent musi pokonać 15 metrów chodnikiem. Tu jest bezbronny – i to chwila dla nas: „Wszędzie się pchają z tymi rowerami!” Dużo łatwiejszym celem jest rowerzysta w metrze. Żeby go zniszczyć, wystarczy powiedzieć głośno do naszego małego dziecka, z którym stoimy w okolicy okupowanej przez dwukołowego intruza: „Kacperku, uważaj na TEN ROWER!”

Koleżanka – „Wiesz, jak chcesz to oddam ci tę sukienkę, na mnie jest za szeroka.”

Znajomi wracający z wakacji – „Byliście tam i nie widzieliście tego? Naprawdę?”

Piłkarz – „Kopacz”

Autor tego tekstu – na koniec ćwiczenie praktyczne. Spróbujmy wykonać combo z ciosów opisanych powyżej: "Tekst o niczym, mało oryginalny (przecież już Schopenhauer w "Erystyce"…), w dodatku bardzo powierzchowny, przez co nawet ciekawy temat został kompletnie niewykorzystany, nie mówiąc o trzech literówkach, błędzie w nazwisku i tym fragmencie: (…), który mówi sam za siebie – czyżby autor nie potrafił pisać i w ogóle chuja się tam znał???" Uff. 

Na szczęście nie jest aż tak źle: próbujemy się zrozumieć (choć czasem bywa to ciężkie), kochamy się i śmiejemy razem, i poświęcamy dla siebie wzajemnie choćby część naszego egoizmu. Dlaczego? Bo ufamy, że inni mają tak samo – nawet jeśli się ich przy tym trochę boimy. Bo ten lęk to nie wszystko, jest jeszcze miłość.

I ten pan koło 60-tki, który mijając mnie dziś na ścieżce rowerowej, krzyknął „Kurwa, jak jeździsz palancie?!” – tak naprawdę wolałby wypłakać mi się w ramię i opowiedzieć swoją historię. A ja wysłuchałbym go, poklepał po plecach i powiedział: „Nie bój się, Stefan. Rozumiem cię. Jesteśmy bardzo podobni.”

Chociaż nie zgodziłbym się z nim na temat mojej jazdy na rowerze.      

Maciej Kaczyński

PS. Wzbudzające poczucie winy memy ze Złym Kangurem pochodzą z fanpage'a Filigranki.