"Wieczorem zadzwoniła Wanda. Wanda jest w złym stanie, bo zostawił ją chłopak.
– Możesz przyjechać?"
Opowiadanie Grzegorza Uzdańskiego
Wieczorem zadzwoniła Wanda. Wanda jest w złym stanie, bo zostawił ją chłopak.
– Możesz przyjechać?
– Teraz?
– Teraz.
Otworzyła blada, zawsze wygląda blado, ale ostatnio to się pogłębiło. Siadłyśmy w pokoju, który teraz wynajmuje, drugi pokój był pusty, bo sublokatorka gdzieś wyjechała. Nalała wina.
– Ciągle źle?
– Źle.
– Uhm.
– Ale wiem, co robić. Tylko musiałabyś mi pomóc.
– W czym?
– Pamiętasz jego rower?
Świstak – taką miał ksywę – jeździł białym rowerem, bardzo starym i bardzo lanserskim, strasznie ten rower lubił, nawet go chyba jakoś nazwał, Śnieżny Ścigacz albo Świetlny Ścigacz, albo coś w tym stylu, strasznie pretensjonalne, w każdym razie dwie literki ,,ś’ miały podkreślać łączność roweru z właścicielem, który też nazywał się na ,,ś”.
– Aha. No i co z nim?
– Muszę go wrzucić do Wisły.
– Żartujesz?
– Nie.
– To przestępstwo.
– Chyba nie takie poważne.
– Kradzież i zniszczenie mienia.
– Wszystko jedno. Jak tego nie zrobię, to otruję się gazem.
– Teraz gazem nie można się otruć.
– Jak nie można?
– Nie można. Dają do kuchenek inny niż kiedyś.
– To zabiję się inaczej.
– Ty, to jest szantaż. Jak będziesz mnie szantażować, to wychodzę.
– No dobra, nie zabiję się. Ale zwariuję, mówię ci. Nie wytrzymam.
– Chcesz zniszczyć czyjąś rzecz. To jest przemoc.
– Pomożesz mi?
– Jak jesteś wściekła, to nie możesz rozładować tego jakoś inaczej? Mogłabyś na przykład walić w poduszkę.
– Mówię ci. Albo wyjebiemy ten rower do Wisły, albo zwariuję.
– No dobra. Gdzie go trzyma?
– Na klatce.
– Jak tam wejdziemy?
– Mam klucze, ciągle.
– Na pewno przywiązany.
– Mam przecinak. Profesjonalny, do rowerów.
– Skąd go wzięłaś?
– Jacek mi pożyczył. On ma różnych znajomych.
– To Jacek wie?
– Wie, ale nie chce iść. Mówi, że to nieuczciwe.
– A dawać ci przecinak to uczciwe?
– Nie chce, to nie chce.
– A w czym ja ci mam pomóc?
– Nie mogę pójść na górę i go odciąć. To obok naszych drzwi jest, nie dam rady podejść tak blisko.
– I ja mam to zrobić?
– Gdybyś mogła.
– A jak ktoś się obudzi?
– Wszyscy śpią, przecinak nie hałasuje.
– Ktoś może wracać w nocy do domu.
– Jest środek tygodnia. Stanę na świecy.
– A jak nas policja zobaczy na ulicy?
– To co takiego. Dwie laski idą z rowerem. Poza tym, to przecież parę kroków.
– Mogą zobaczyć, jak do Wisły wrzucamy.
– Musieliby akurat przejeżdżać, to byłby jakiś straszny pech.
– A ludzie? Nad Wisłą zawsze ktoś chleje.
– Jest środek tygodnia.
– A jak będą?
– Coś wymyślimy. Zamówiłam taksówkę na wpół do trzeciej. To najbardziej pusta godzina. Czytałam w tym, w takiej książce o miastach wschodnioeuropejskich.
– Jest wpół do dwunastej. Co będziemy robić do trzeciej?
– Mamy wino.
Świstak mieszkał przy Jaracza. Dla niepoznaki wysiadłyśmy z taksówki na rogu Solca i Ludnej i resztę drogi przeszłyśmy pieszo. Znałam ten dom, wpadałam tu do nich, kiedy jeszcze byli razem. Wanda wyjęła z plecaka jakiś wielki sekator.
– To dajesz – szepnęła – Czwarte piętro. Ja zostaję na świecy. Jakby co, będę psykać.
– Nie możesz gwizdać?
– Nie umiem.
– Nie usłyszę psykania.
– Usłyszysz, jest cicho.
– Z parteru?
– Ja bardzo głośno psykam.
– Dobra.
Trzecie piętro. Ich drzwi. Faktycznie cicho. Rower stał przywiązany do poręczy. Cięłam, ale kabel nie puszczał. Spróbowałam jeszcze raz, z całej siły, i nic. Jeszcze raz. Znowu nie. Kurwa.
Usłyszałam psykanie. Wanda. Schowałam się za rogiem. Minęła minuta i nikt się nie pokazał. Zeszłam do niej.
– Co psykasz? Myślałam, że ktoś idzie.
– Strasznie długo cię nie ma. Przestraszyłam się.
– Przecinak nie działa.
– To trzeba specjalnie nacisnąć na rączki. O tak. Inaczej się blokują.
– Było wcześniej powiedzieć.
– Przepraszam.
Szłyśmy Jaracza w stronę rzeki.
– Poprowadzisz go? Ja jakoś nie mogę.
– Jasne.
– Nie – powiedziała za chwilę – Jednak ja.
Od Wisły wiało, wiatr był wilgotny i zimny, faktycznie nikt nie chlał, świecił się Most Świętokrzyski, strasznie wielki, z daleka czułam płynącą wodę, albo wmawiałam sobie, że czuję. Musiałyśmy iść naokoło, bo postawili teraz te wszystkie barierki i poręcze. W końcu zatrzymałyśmy się parę metrów od szerokich kamiennych stopni, prowadzących do rzeki. Wanda przyklękła obok roweru, objęła go za ramę, jak ktoś, kto obejmuje za szyję psa, i zaczęła płakać. Nie wiedziałam, pocieszać, czy nie, więc tylko stałam jak głupia.
– Ca…ły czas… byłam… wkurwiona… cały… czas… – bełkotała – cały czas… byłam a aku…rat… teraz… jak trzeba… to nie jestem… I jak… ja… mam… teraz… go… wyrzucić…
– Możemy go odwieźć z powrotem.
– O nie. Co to, to nie.
Wstała, podniosła rower.
– Dobra. Twój ostatni kurs. Do widzenia.
Zamachnęła się i pchnęła go przed siebie, Śnieżny Ścigacz dojechał do schodów, niestety na ostatnim stopniu się wywrócił i do Wisły nie dotarł.
– Kurwa. Miał wjechać do wody.
– Może spróbuj jeszcze raz.
– Lepiej go stamtąd wrzucę.
Zeszłyśmy na dół.
– Wróciłabyś na górę? Wolę tu być sama, muszę się wczuć.
– Spoko.
– Jak będę wrzucać, to wrzasnę.
– Ludzi pobudzisz.
– To mi przykro, ale chyba muszę. To wrócisz na górę?
– Już.
– A, słuchaj-
– No?
– Nie skoczysz razem z nim? Bo ja cię nie wyciągnę. Nie umiem pływać.
– Nie. Nie bój się.
– Na pewno?
– Na pewno.
– To idziesz na górę?
– Już.
Widziałam ją od tyłu, jak stała z rowerem nad wodą. Coś mamrotała, ucichła, skuliła się, wyprostowała i wrzasnęła, chyba nigdy nie słyszałam, żeby ktoś wrzeszczał tak głośno, najwyżej w telewizji, ale to nie to samo, jeszcze może taki Jasiek na koloniach, ale nawet on darł się trochę ciszej, chociaż ciężko porównać, bo tamto we wspomnieniach mi się zatarło, podniosła rower i cisnęła nim do wody, przeleciał w powietrzu parę metrów, nie wiem, czy koła mu się kręciły, z pluskiem wpadł do wody, przyjęła go bez oporu i natychmiast utonął, żadnego wynurzania się i machania rękami jak u ludzi, jednak co ciężki przedmiot, to ciężki przedmiot, chyba nawet pęcherzyków powietrza nie było. Odczekałam dwie minuty i zeszłam do niej.
– W porządku?
– Plecy bolą. Coś sobie naciągnęłam. Przy rzucie.
– Możesz iść?
– Chyba tak.
Daleko, w paru oknach przy ulicy zapaliły się światła, ale nikt nie mógł nas stamtąd zobaczyć. Było zimno, woda obijała się o kamienny brzeg, śmierdziało czymś, ale potem przestało.
– Aaaaa.
– Plecy?
– Nie. Myślę o tym, że mu będzie źle.
– Bez roweru?
– Nie chcę, żeby mu było źle. Wcale nie chcę, wcale.
– Myślałam, że po to to robisz.
– Nie, wcale nie, nie.
– To o co ci chodziło?
– Po prostu chciałam zniszczyć ten rower.
Cover photo credit: Jonas Tana / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic (CC BY-NC-ND 2.0)